Apokalipsa o parafii terminalnej (10/10)…
U kresu całego cyklu „Apokalipsa o parafii terminalnej” przychodzi pora na szczegółowe wnioski. Najpierw jednak przypomnę rzecz natury ogólnej. Cykl rozpoczął się 15 października ubiegłego roku, czyli zaraz po inauguracji przez papieża Franciszka Synodu o podmiotowości i odpowiedzialności w Kościele. Niniejszy blog dzierży PIERWSZEŃSTWO w synodalnym podjęciu tematyki związanej z parafialnymi (i kurialnymi) MEGAPROBLEMAMI!
Cykl gatunkowo stanowił „apokalipsę”, a więc nie był sprawozdaniem, w którym liczą się imiona i nazwiska, miejsca i czasy, wydarzenia i okoliczności. Chodziło w nim o to, by za pośrednictwem przepotężnych wstrząsów apokaliptycznych uzmysłowić Szanownym Czytelnikom zjawisko słabnięcia i zaniku wiary „tu i teraz”. Przecież to nie wróg zewnętrzny najbardziej, ale właśnie zło rozpanoszone w funkcjonowaniu (niektórych) parafii generuje ową „terminalność”, czyli agonię chrześcijaństwa, przeistaczając je najpierw w bezmyślny rytuał, a potem w zupełnie niepotrzebną rzecz, szczególnie dla młodszych pokoleń.
Specyfiką Proboszcza „parafii terminalnej” było egocentryczne zamknięcie się niemal na wszelkie źródła odnowy Kościoła. A zatem podsumujmy. Pozostawał odcięty przede wszystkim od słowa Bożego, czyniąc z siebie więźnia własnych myśli, płytkich i świeckich, niejednokrotnie bardzo infantylnych. Nie funkcjonował w parafii jako „duchowy przewodnik”, ale był „amatorskim aktorem”, odgrywającym za odpowiednią opłatą spektakl zaopatrzony co najwyżej w przesłanie „na chłopski rozum”. Jego świątynia pozostawała pogrążona niemal w całodobowym lockdownie, w zasadzie mógłby budynek sakralny sprzedać, a niedzielną liturgię sprawować w wynajmowanej za grosze pobliskiej szkole, wolnej wówczas od zajęć dydaktycznych, wszak w codziennych Eucharystiach uczestniczyło zaledwie kilkanaście osób, a niechlujna liturgia przypominała bardziej jarmarczny jazgot niż święte i wzniosłe misterium zbawienia. Wobec innych księży pozostawał niemal antyklerykalny i niezdolny do współpracy. Wikariuszy i katechetów zmieniał jak rękawiczki. Parafianom serwował mechaniczny duszpasterski minimalizm i szukał u nich taniego poklasku dla siebie, zarabiając przy tym niewyobrażalnie dużo. Nie uformował żadnych elit religijnych, skutkiem czego od wiernych świeckich nie otrzymywał dojrzałych „sygnałów zwrotnych”. Zamiast głębokiej relacji Parafian z Bogiem budował „domek z kart” oparty na fundamencie lenistwa, powierzchowności i zlaicyzowania. Jedyną osobą, z którą utrzymywał bezpośredni, żywy i permanentny kontakt, była Gospodyni. Dzielił z nią to samo piętro plebanii z jednym wejściem i dlatego mógł bez żadnych przeszkód powierzać jej codzienne blaski (i cienie) swojej posługi duszpasterskiej, a także szukać rady, pocieszenia i pochwały. Ostatecznie przeistoczył parafię w duchową pustynię, a siebie pogrążył w egoistycznej acedii.
Kodeks Prawa Kanonicznego rozróżnia między „usunięciem”i „przeniesieniem”. To pierwsze na charakter surowy, to drugie łagodny. W kanonie 1748 czytamy: „Jeśli wymaga tego dobro dusz albo potrzeba lub pożytek Kościoła, by proboszcz ze swojej parafii, którą owocnie kierował, został przeniesiony (…), biskup powinien mu na piśmie zaproponować przeniesienie i zachęcić, aby się na nie zgodził ze względu na miłość Boga i dusz”. Przy „przeniesieniu” sprawę upraszcza „zgoda” proboszcza, będąca praktycznie „rezygnacją” z dotychczasowej parafii (czego nie ma przy „usunięciu”).
Odnosząc się do „parafii terminalnej”, trzeba stwierdzić, że mnóstwo rozmaitych czynników domaga się „przeniesienia” jej Proboszcza na znacznie mniejszą parafię, gdzie będzie jedynym duszpasterzem (!). W nakłonieniu go do złożenia rezygnacji mile widziana byłaby pomoc Parafian, którzy przecież do pewnego stopnia (i to całkiem niemałego!) ponoszą odpowiedzialność za dotychczasowy stan rzeczy, a teraz są już chyba swojego zobojętnienia świadomi. Zmiana parafii umożliwiłaby Proboszczowi „nowy początek”, a jego dotychczasowym Parafianom dałaby nową perspektywę widzenia duszpasterstwa i nadzieję na uchronienie się przed ową „terminalnością”(agonią) wiary.
A co z pozostałymi współtwórcami „parafii terminalnej”, którzy urzędowo bądź nieurzędowo nie tylko „zamiatali sprawę pod dywan”, ale pozytywnie umacniali „strukturę zła” szkodzącą tak wielu? Odpowiedzialność rozkłada się w tym względzie gradacyjnie, od góry do dołu: najpierw Kuria, potem sam Proboszcz, a dopiero na końcu Parafianie. Postawione pytanie ma, rzecz jasna, charakter retoryczny, albowiem prawidłowa odpowiedź pozostaje znana każdemu człowiekowi o wrażliwym sumieniu! „Przeniesienie” Proboszcza to także ocalenie dobrego imienia i twarzy Kurii, to synodalność w praktyce. Ale wydaje się, że trzeba jeszcze w tym względzie dokonać, niejako równolegle, dwóch innych rzeczy. Po pierwsze, przeprowadzić zewnętrzny audyt finansowy. I po drugie, upublicznić kurialne raporty wizytacyjne o działalności duszpasterskiej.
A teraz, na koniec, niech jeszcze każdy rozejrzy się dookoła, bo może taki Proboszcz funkcjonuje dużo bliżej, niż się to nawet (wybujałej?) fantazji wydaje? Ktoś z Czytelników napisał: „Nie wierzę w żadne słowa w tych rozprawkach”. Czyli rzekomo fikcja, tak? Niebawem ktoś niejako skorygował: „Wiem – i wielu to wie, że to nie jest postać wirtualna”. Czyli jednak rzeczywistość, tak? Wreszcie pojawił się komentarz: „Takich Proboszczów jest wielu”. Naprawdę?! Czyli po prostu a-po-ka-lip-sa, niestety! Szczęść Boże.
PS. „W owe dni, po tym ucisku, słońce się zaćmi i księżyc nie da swego blasku. Gwiazdy będą spadać z nieba i moce na niebie zostaną wstrząśnięte” (Mk 13,24-25).
Cykl gatunkowo stanowił „apokalipsę”, a więc nie był sprawozdaniem, w którym liczą się imiona i nazwiska, miejsca i czasy, wydarzenia i okoliczności. Chodziło w nim o to, by za pośrednictwem przepotężnych wstrząsów apokaliptycznych uzmysłowić Szanownym Czytelnikom zjawisko słabnięcia i zaniku wiary „tu i teraz”. Przecież to nie wróg zewnętrzny najbardziej, ale właśnie zło rozpanoszone w funkcjonowaniu (niektórych) parafii generuje ową „terminalność”, czyli agonię chrześcijaństwa, przeistaczając je najpierw w bezmyślny rytuał, a potem w zupełnie niepotrzebną rzecz, szczególnie dla młodszych pokoleń.
Specyfiką Proboszcza „parafii terminalnej” było egocentryczne zamknięcie się niemal na wszelkie źródła odnowy Kościoła. A zatem podsumujmy. Pozostawał odcięty przede wszystkim od słowa Bożego, czyniąc z siebie więźnia własnych myśli, płytkich i świeckich, niejednokrotnie bardzo infantylnych. Nie funkcjonował w parafii jako „duchowy przewodnik”, ale był „amatorskim aktorem”, odgrywającym za odpowiednią opłatą spektakl zaopatrzony co najwyżej w przesłanie „na chłopski rozum”. Jego świątynia pozostawała pogrążona niemal w całodobowym lockdownie, w zasadzie mógłby budynek sakralny sprzedać, a niedzielną liturgię sprawować w wynajmowanej za grosze pobliskiej szkole, wolnej wówczas od zajęć dydaktycznych, wszak w codziennych Eucharystiach uczestniczyło zaledwie kilkanaście osób, a niechlujna liturgia przypominała bardziej jarmarczny jazgot niż święte i wzniosłe misterium zbawienia. Wobec innych księży pozostawał niemal antyklerykalny i niezdolny do współpracy. Wikariuszy i katechetów zmieniał jak rękawiczki. Parafianom serwował mechaniczny duszpasterski minimalizm i szukał u nich taniego poklasku dla siebie, zarabiając przy tym niewyobrażalnie dużo. Nie uformował żadnych elit religijnych, skutkiem czego od wiernych świeckich nie otrzymywał dojrzałych „sygnałów zwrotnych”. Zamiast głębokiej relacji Parafian z Bogiem budował „domek z kart” oparty na fundamencie lenistwa, powierzchowności i zlaicyzowania. Jedyną osobą, z którą utrzymywał bezpośredni, żywy i permanentny kontakt, była Gospodyni. Dzielił z nią to samo piętro plebanii z jednym wejściem i dlatego mógł bez żadnych przeszkód powierzać jej codzienne blaski (i cienie) swojej posługi duszpasterskiej, a także szukać rady, pocieszenia i pochwały. Ostatecznie przeistoczył parafię w duchową pustynię, a siebie pogrążył w egoistycznej acedii.
Kodeks Prawa Kanonicznego rozróżnia między „usunięciem”i „przeniesieniem”. To pierwsze na charakter surowy, to drugie łagodny. W kanonie 1748 czytamy: „Jeśli wymaga tego dobro dusz albo potrzeba lub pożytek Kościoła, by proboszcz ze swojej parafii, którą owocnie kierował, został przeniesiony (…), biskup powinien mu na piśmie zaproponować przeniesienie i zachęcić, aby się na nie zgodził ze względu na miłość Boga i dusz”. Przy „przeniesieniu” sprawę upraszcza „zgoda” proboszcza, będąca praktycznie „rezygnacją” z dotychczasowej parafii (czego nie ma przy „usunięciu”).
Odnosząc się do „parafii terminalnej”, trzeba stwierdzić, że mnóstwo rozmaitych czynników domaga się „przeniesienia” jej Proboszcza na znacznie mniejszą parafię, gdzie będzie jedynym duszpasterzem (!). W nakłonieniu go do złożenia rezygnacji mile widziana byłaby pomoc Parafian, którzy przecież do pewnego stopnia (i to całkiem niemałego!) ponoszą odpowiedzialność za dotychczasowy stan rzeczy, a teraz są już chyba swojego zobojętnienia świadomi. Zmiana parafii umożliwiłaby Proboszczowi „nowy początek”, a jego dotychczasowym Parafianom dałaby nową perspektywę widzenia duszpasterstwa i nadzieję na uchronienie się przed ową „terminalnością”(agonią) wiary.
A co z pozostałymi współtwórcami „parafii terminalnej”, którzy urzędowo bądź nieurzędowo nie tylko „zamiatali sprawę pod dywan”, ale pozytywnie umacniali „strukturę zła” szkodzącą tak wielu? Odpowiedzialność rozkłada się w tym względzie gradacyjnie, od góry do dołu: najpierw Kuria, potem sam Proboszcz, a dopiero na końcu Parafianie. Postawione pytanie ma, rzecz jasna, charakter retoryczny, albowiem prawidłowa odpowiedź pozostaje znana każdemu człowiekowi o wrażliwym sumieniu! „Przeniesienie” Proboszcza to także ocalenie dobrego imienia i twarzy Kurii, to synodalność w praktyce. Ale wydaje się, że trzeba jeszcze w tym względzie dokonać, niejako równolegle, dwóch innych rzeczy. Po pierwsze, przeprowadzić zewnętrzny audyt finansowy. I po drugie, upublicznić kurialne raporty wizytacyjne o działalności duszpasterskiej.
A teraz, na koniec, niech jeszcze każdy rozejrzy się dookoła, bo może taki Proboszcz funkcjonuje dużo bliżej, niż się to nawet (wybujałej?) fantazji wydaje? Ktoś z Czytelników napisał: „Nie wierzę w żadne słowa w tych rozprawkach”. Czyli rzekomo fikcja, tak? Niebawem ktoś niejako skorygował: „Wiem – i wielu to wie, że to nie jest postać wirtualna”. Czyli jednak rzeczywistość, tak? Wreszcie pojawił się komentarz: „Takich Proboszczów jest wielu”. Naprawdę?! Czyli po prostu a-po-ka-lip-sa, niestety! Szczęść Boże.
PS. „W owe dni, po tym ucisku, słońce się zaćmi i księżyc nie da swego blasku. Gwiazdy będą spadać z nieba i moce na niebie zostaną wstrząśnięte” (Mk 13,24-25).
I co z tego ?
OdpowiedzUsuńNic.
Kto wie, ten wie... Ale niesmak pozostał, prawda autorze?
UsuńJaki niesmak ?
UsuńJa wierzę w Boga, a nie w Księży, mi tańce i charyzmaty nie są potrzebne ani ranking kół różańcowych, czy innych formacji do przeżywania wiary. Ani to, że proboszcz jest taki, czy inny. To mnie w zupełności nie obchodzi. Chodzę do Kościoła dla Boga, Eucharystii, która od wiek wieków byłą skromna i prosta, a nie dla Księdza, który jest super hiper tylko dlatego że ma stronę internetową nowoczesną, wirtualny różaniec, mnóstwo fajerwerków włącznie ze śpiewającą, czy modlącą choinką. Im więcej błyskotek, tym gorzej. W nowoczesnym świecie i tak jesteśmy bombardowani na co dzień zbyt dużą ilością informacji. W Kosciele im ciszej i skromniej tym lepiej. Nie potrzebuję gwiazdy na ambonie, aby Eucharystia była zgodnie z prawidłami odprawiona i to jest najważniejsze. Wystarczy Ewangelia i prosta, a nie filozoficzna interpretacja. Ksiądz, który prostymi słowami powie, że trzeba wybaczać innym, a nie zacznie rozprawkę o wybaczaniu.
Cykl felietonów o apokalipsie, pokazuje, ze apokalipsa już jest w sercach i głowach wielu, którzy są pobudzeni jakimiś bodźcami i potrzebują tego też w świecie wiary - a powinno być odwrotnie.
W 1000% zgadzam się. Wierzę w Boga a nie w Księży.
UsuńBycie chrześcijaninem to nie jest tylko chodzenie do kościoła, by zaliczyć niedzielę. To jest bycie uczniem Jezusa, czyli permanentna formacja. Parafia musi tę formację umożliwić. A jeśli w parafii duchowa pustynia, młócenie kasy i egocentryzm?
UsuńNie potrzebuje formacji, żeby być uczniem Jezusa.
UsuńWystarczy moja rodzina, jak w niej zasieje ziarno miłości, to pójdzie dalej.
Ludzie często formacjom poświęcają więcej czasu niż dzieciom i rodzinie.
Formacja w rodzinie jest wazna, ale dzis juz niemal zerowa. Bez oparcia w parafii wiara zaniknie. Odstetek mlodych ktorzy nie wierza jest ogromny. Prosze policzyc mlodych na mszy niedzielnej. Oni jesxcze tam sa gdzie duszpasterze cos probuja robic.
UsuńNie poparte faktami, bzdury. Nic nie zniknie poki tli się wiara. Kiedyś formacji nie było i minęło tysiące lat, przetrwało wszystko. A dziś to potrzeba światełek, disco w Kościele, żeby sztucznie zainteresować wiara ? Co to za wiara? W starciu z pierwszym problemem życiowym, chcesz iść na disko do Kościoła ? Patrzeć na tańce uśmiechniętych ludzi ? Ja wolę iść do cichego i pustego miejsca gdzie jest Bóg i ja i rozmawiać w intymnej sytuacji. Ludzie atakowani są bodzcami zewsząd, ale widać są zwollenicy żeby ten trend trafił też do Kościoła. To nas mają zadowalac ? Chyba to my musimy iść poszukiwać. A im większy harmider tym trudniej znaleźć.
UsuńNie o taką formację chodzi. Mnie już męczy ten dialog. Jałowy. Formacja to np. msza codzienna z krótką homilią, dobrane śpiewy a nie jazgot, może cykliczne katechezy czy modlitwy przed mszą albo o późniejszej porze, godziny adoracji, koronka w piątek itd. Oferta duszpasterska która inspiruje wiernych. A nie siedzenie księdza w mieszkaniu przez 23 godziny na dobę bezczynnie.
UsuńKtoś chce tę "apokalipsę" koniecznie usytuować na konkretnym Proboszczu, bo pewnie znajduje jakieś ślady. Ale trzeba pomyśleć głębiej. Lenistwo, powierzchowność, mechanizm, gwiazdorstwo, egoizm, narcyzm, nieuczciwość, minimalizm, układy - to są naprawdę faktory rozkładu wiary. Coś, co potrzebuje "duszpasterskiego nawrócenia". Inaczej by nie było kryzysu wiary dzisiaj. Inaczej by nie było tego nawoływania pap. Franciszka do pokonywania egoistycznej acedii.
OdpowiedzUsuńKto to opisuje to jest biednym człowiekiem zabija innego słowem, żal takiej duszy co dąży do własnego potępienia, nie wolno nikogo oceniać Pan Bóg jest sędzią a kto kogo obmawia to popełnia ciężki grzech i Panu Bogu to na pewno się nie podoba. Więc osoba opisująca artykuły o Parafii terminalnej powinna zamiast obmawiać zacząć się modlić na różańcu np. za pokój w naszej Ojczyźnie i na całym świecie , bo dziś jesteśmy a jutro może każdego z nas powołać Bóg do siebie i z czym staniemy przed nim ze złością , obmową i brudnym sercem ? Kto to pisze niech przemyśli sobie czy warto tak się zachowywać i czy to jest zgodne z Przykazaniami Bożymi i Ewangelią?
OdpowiedzUsuńOpis jest zły czy opisywana rzeczywistość? Proszę zanegować fakty.
UsuńZgadzam się z tym długim komentarzem.
Usuńanonimowy głupia twoja wiara i płytka gdy głęboką refleksję nad stanem polskiego kleru nazywasz obmawianiem. Ta apokalipsa właśnie trwa i postępuje dzięki takiej postawie jaką to zaprezentowałeś.
UsuńZgadzam się z przedmòwcą, refleksja nie jest obmawianiem. Może służyć nawróceniu osób utożsamiających się z bohaterem cyklu, by naprawili swoje grzechy zaniedbania w stosunku do parafian, za ich przedmiotowe traktowanie, izolację, zamknięty kościół, plebanię, itp.
UsuńProszę, aby autor wypocin nie komentował swojej twórczości!
OdpowiedzUsuńNerwowość wynikająca z niemożliwości zanegowania faktów, tak?
UsuńParafia jest własnością parafian, a nie proboszcza i im on powinien służyć, z nimi uzgadniać wszelkie działania, jakie podejmuje. Rada parafialna to podstawa dobrze funkcjonującej parafii. To rada parafialna reprezentuje parafian, mówi o potrzebach, oczekiwaniach i akceptuje wydatki na inwestycje parafialne. Każda parafia ma swoją specyfikę, duszpasterz powinien odkrywać jakie są potrzeby parafian i je realizować. Mi osobiście brakuje duszpasterstwa akademickiego przy PWSIiP na Poznańskiej. Jest tam ogromny potencjał ludzi młodych, którzy chcieliby tworzyć wspólnoty, by pogłębiać swoje życie duchowe. Na terenie parafii jest akademik. Szkoda, że kuria nie pomyślała by dać tam odpowiedniego kapłana, który zająłby się duszpasterstwem akademickim. Szkoda, że w parafii z takim potencjałem, nic kompletnie nie dzieje się. Wstyd.
OdpowiedzUsuńBdb (5,0).
UsuńWydaje mi się, że cykl tych artykułów jest odpowiedzią na trwający w Kościele Synod o synodalności, w którym Papież Franciszek zachęca do mówienia śmiało o Kościele! Jest w pewnym sensie rachunkiem sumienia osób odpowiedzialnych za Kościół. Ma skłonić do refleksji nad tym jakie są oczekiwania wiernych, co jest dobre, a co złe, co trzeba naprawić, takie wspólne szukanie dróg rozwoju odpowiednich na te czasy... Tak, by każdy czuł się dobrze w Kościele i był za niego odpowiedzialny, czasem też upominając. Dlatego ten cykl zachęcił mnie do wypelnienia ankiety o synodalności.
OdpowiedzUsuń