W założeniu, budżet obywatelski jest uczynnieniem społeczności lokalnej do współdecydowania o części wydatków budżetowych…
„Krakowskie Bieńczyce rezygnują z budżetu obywatelskiego…”, „W
Gostyniu rezygnują z budżetu obywatelskiego…”, „Zakopane rezygnuje z budżetu
obywatelskiego…”, „Rawa Mazowiecka rezygnuje z budżetu obywatelskiego…”, „Kościerzyna
bez budżetu obywatelskiego…”, „Łódź zastanawia się nad likwidacją budżetu
obywatelskiego…”, „Brzeg rezygnuje na razie z budżetu obywatelskiego…”, „W
Elblągu rezygnują z takiej budżetowej szopki…”, „Radni PiS w Mielcu zawieszają
budżet obywatelski…” itd. itp. Takich tytułów jest zatrzęsienie w przekazach
medialnych.
Wracam do tematu. Budżet
partycypacyjny, zwany bardziej przystępnie obywatelskim, pojawił się w 1989
roku, konkretnie w Brazylii w mieście Porto Alegre. W naszym kraju zaczęto go
wprowadzać zupełnie od niedawna. Polega to na tym, że z budżetu miasta przeznacza
się pewną pulę pieniędzy, która w drodze dość skomplikowanych procedur jest
przez mieszkańców przeznaczana na wybrany przez nich cel. Należy przy tym
zaznaczyć, iż ta decyzyjność mieszkańców jest bardzo ograniczona, bowiem ich
propozycja musi być zaopiniowana, zaakceptowana i zatwierdzona przez powołany
specjalnie do tego celu zespół ludzi. A więc tylko w jakiejś części jest to
stricte przedsięwzięcie obywatelskie.
W założeniu, budżet obywatelski
jest uczynnieniem społeczności lokalnej do współdecydowania o części wydatków
budżetowych. Czy pomysł musi zakończyć się powodzeniem? Pojawiają się wątpliwości,
bowiem np. władze wspomnianego wyżej Porto Alegre przez ostatnią dekadę starają
się ten pomysł ograniczać, z zamiarem jego zupełnej likwidacji.
Realizacja pomysłu z budżetem obywatelskim może budzić wiele kontrowersji. Po pierwsze, takie społeczne gremium nie odważy się na podjęcie mało popularnych decyzji w kwestii kierowania określonych środków. Po drugie, dzielenie ogólnej kwoty wydzielonej z budżetu na części, zatrzymuje realizację potrzebnych przedsięwzięć służących wszystkim mieszkańcom, bez względu którą część miasta reprezentują. Rozdrobnienie tych środków zaspakaja w ograniczonym stopniu priorytety ogólnomiejskie. Po trzecie, budżet obywatelski nie koniecznie weryfikuje słuszność przedstawionego pomysłu przez społeczność, lecz przede wszystkim decydują względy formalne, prawne i jego gospodarność, jak również kwestie techniczne i finansowe. Po czwarte, praktycznie nikt przedstawionych pomysłów w dużej ilości nie jest w stanie w określonym czasie dogłębnie przeanalizować /pod każdym względem/. Po piąte, po co to angażowanie środków, zespołów, analiz, wypełnianie ankiet, absorbowanie czasu?
Realizacja pomysłu z budżetem obywatelskim może budzić wiele kontrowersji. Po pierwsze, takie społeczne gremium nie odważy się na podjęcie mało popularnych decyzji w kwestii kierowania określonych środków. Po drugie, dzielenie ogólnej kwoty wydzielonej z budżetu na części, zatrzymuje realizację potrzebnych przedsięwzięć służących wszystkim mieszkańcom, bez względu którą część miasta reprezentują. Rozdrobnienie tych środków zaspakaja w ograniczonym stopniu priorytety ogólnomiejskie. Po trzecie, budżet obywatelski nie koniecznie weryfikuje słuszność przedstawionego pomysłu przez społeczność, lecz przede wszystkim decydują względy formalne, prawne i jego gospodarność, jak również kwestie techniczne i finansowe. Po czwarte, praktycznie nikt przedstawionych pomysłów w dużej ilości nie jest w stanie w określonym czasie dogłębnie przeanalizować /pod każdym względem/. Po piąte, po co to angażowanie środków, zespołów, analiz, wypełnianie ankiet, absorbowanie czasu?
Po szóste, i to według mnie
podstawowa kwestia, całym tym ładnie brzmiącym pomysłem o budżecie obywatelskim
wkracza się w kompetencje radnych, którzy zostali wybrani przez społeczność, są
jej reprezentantami. To właśnie radni powinni przeprowadzić w poszczególnych
okręgach konsultacje z mieszkańcami, co do preferencji inwestycji. Przemawia za
tym argument, że środki przeznaczone na budżet obywatelski pochodzą ze wspólnej
miejskiej kiesy, nie są środkami dodatkowymi, zewnętrznymi. Znacznie łatwiej i
prościej, bez angażowania dodatkowych zespołów, byłoby przedstawienie przez
radnych mieszkańcom kilku propozycji do wyboru, które powinny być wykonane.
Obywatele powinni jedynie dokonać gradacji podanych pomysłów. Byłoby to
znacznie łatwiejsze, prostsze i dużo szybciej możliwe w realizacji.
Warto się zastanowić, czy ma sens
przekazywanie kompetencji radnych w kierunku osób, które ich wybrały? Czy aby
nie jest to „masło maślane”? Łatwiej wymagać rzetelnej pracy od radnego,
zamiast ograniczać jego kompetencje do realizacji czegoś sztucznego, zbyt
odważnie nazywanego „obywatelskością”. Ile tracą radni na budżecie
obywatelskim? Najlepiej, jak na to pytanie sami sobie odpowiedzą. Pozdrawiam
Czytelników.
PS. Zaznaczam, że felieton ten nie jest manifestacją mającą
na celu wywołanie u czytelnika negatywnego nastawienia do budżetu
partycypacyjnego i jest wyłącznie moim osobistym, na pewno subiektywnym poglądem.
W pełni zgadzam się z autorem. Budżet obywatelski to fikcja i kosztowna zabawa. W odbiorze społecznym tracą radni, a władza wykonawcza zbija kapitał.
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że taki budżet jest fajny, żeby trochę uaktywnić społeczność. Nie muszą to być przecież jakieś ogromne kwoty.
OdpowiedzUsuńZwycięskie "projekty" zazwyczaj służą jednemu, kilku lub grupie społecznie mocnych "obywateli" co sobie sfinansowali np. przysłowiowe progi zwalniające przy posesji w imię bezpieczeństwa na najrzadziej uczęszczanej drodze w mieście :/ Zlikwidować!
OdpowiedzUsuń