Miał być „Wikarym”, ostatecznie został „Szejkiem”…
Dzisiaj cała Polska obchodzi Dzień Kundelka, robi to każdego
roku w dniu 25 października, co ma związek z ustawą o Ochronie Zwierząt, którą
przyjęto 24 października 1997 roku. Przyjęto również, że cały miesiąc
październik jest poświęcony dobroci dla zwierząt. Jak donoszą media, Dzień
Kundelka powstał najpewniej w wyniku działań Stowarzyszenia Przyjaciół Kundelka
z Warszawy. Podziękowano w ten sposób kundelkom za ich wierność, oddanie i
miłość do człowieka.
Mój kundelek trafił do mnie przypadkowo. Był z dużego miotu,
rozeszły się po ludziach wszystkie, on jeden nie trafił na miłośnika. Wzięliśmy
go z małżonką chętnie, bez dłuższego zastanowienia. Tak zaczęła się wielka
miłość, ale jego i nasze problemy. Pierwszy już powstał na samym początku –
jakie kundelkowi dać imię. Nazwanie go trochę trwało. Miał być „Plebanem”,
później „Wikarym”, ostatecznie pod presją syna został „Szejkiem”. Zgodziliśmy
się, bo wolę dzieci trzeba uszanować. Taki los rodziców.
„Szejk” był wspaniałym kundlem – wierny, oddany, kochany,
ale też niesamowity psotnik. A wiadomo, że to ostatnie rodziło problemy.
Radziliśmy sobie wspólnie z „Szejkiem”, nie było źle, nasze wspólne życie
polegało na kompromisach. Do czasu. Niespodziewanie doszło do katastrofy.
Szedłem z nim z działki. Biegł luzem, bez smyczy. Zobaczył
po przeciwnej stronie drogi podobnego sobie kundelka. Wyrwał w jego stronę i
stało się. Zderzył się czołowo z nadjeżdżającym szybko pojazdem. Padł i
znieruchomiał. „Szejk” nie był kundlem małym. Ściągnąłem go na brzeg drogi i
pobiegłem na działkę po taczkę. Dotarliśmy do domu w miarę szybko. Ułożyłem go
na kocu w rogu pokoju. Żona milczała, nie bardzo wiadomo było co robić dalej.
Nie ruszał się, patrzył błagalnie, z głowy sączyła się krew.
Wezwałem telefonicznie znajomego żony, weterynarza. Przybył
w mig. Obadał kundla. Powiedział najgorsze. Obrażenia są tak rozległe, w tym
pęknięta czaszka, że psa należy natychmiast uśpić. Nie ma innej drogi, by
skrócić jego cierpienie. Była to informacja wstrząsająca. Podziękowaliśmy
medykowi, dodając, że musimy się zastanowić. Damy znać, padło ostatecznie.
„Szejk” był członkiem naszej rodziny, decyzja sugerowana przez fachowca nie
była łatwa do podjęcia. Małżonka podsunęła „Szejkowi” miseczkę z wodą.
Usiedliśmy w fotelach. Milczeliśmy. Chyba się z żoną rozumieliśmy. O rodzinę
się walczy. Bez słowa uruchomiłem telefony do znajomych. Jeden z nich załatwił
wizytę u wojewódzkiego lekarza weterynarii. Pojechaliśmy.
Szczegółowe oględziny. Bez rentgena, bo zepsuty. Pęknięta
głowa, połamane żebra, kość udowa złamana. Odparłem, że chcemy
powalczyć. Z wątpiącą miną, zgodził się. Pocieszył, że czaszka i żebra dojdą do
normalnego stanu bez ingerencji. Gorzej było z nogą. Podjął decyzję. Nastawił
kość i założył gips biodrowy. Wróciliśmy do domu. „Szejk” pil regularnie wodę,
po dwóch dniach zaczął dość śmiało jeść. Wynosiłem go regularnie na podwórko,
aby załatwiał swoje potrzeby fizjologiczne. Dziwne było, bo tylko sikał. Jadł a
nie wypróżniał się. Po paru dniach dostał wysokiej gorączki i przestał jeść.
Dramat.
Zadzwoniłem do Przemka, lekarza od ludzi. Wyraził wolę
pomocy. Potrzebne było wykonanie zdjęć rentgenowskich. Złamaliśmy prawo i na
teren szpitala, w worku, przemyciliśmy naszego kundla. Porobiono zdjęcia. Kość
przecięta jak piłą. Niemożliwa do złożenia bez operacji. Powiedzieliśmy
wcześniej A, więc zdecydowaliśmy się powiedzieć B. Wykonałem telefon do
znajomego chirurga ortopedy, traumatologa. Ustaliliśmy termin wizyty w jednej z
klinik na północy Polski. Kundel w klinice dla ludzi - skandal - łamaliśmy
prawo po raz drugi. Wciąż usprawiedliwiałem się, że ratujemy życie członka
naszej rodziny.
W klinice zdziwienie, że kundlowi założono gips biodrowy.
Niedopuszczalne. Pies ma krótki przewód pokarmowy i potrzebuje do wypróżnienia
mocno się „wygiąć”, co gips uniemożliwiał. Stąd temperatura i ryzyko śmierci z
zupełnie innego powodu niż złamanie nogi. Do pracy ruszyli: chirurg ortopeda,
anestezjolog i jego asystentka, dwie pielęgniarki instrumentariuszki. Operacja
trwała ponad trzy godziny, złamaną kość skręcono 17 śrubami. „Szejk” szybko
doszedł do normalnej sprawności, biegał jak przed wypadkiem, tylko w deszczowe
dni lekko utykał. „Szejk”, nasz kochany kundel był z nami. Wierność, oddanie i miłość
też. Pozdrawiam Czytelników.
Czy Szejk nadal jest z Panem ?
OdpowiedzUsuńPo kilku latach wdał się gronkowiec złocisty w operowane miejsce. Nie jest znana przyczyna, jak do tego doszło. Pomimo profesjonalnego leczenia, otworzyła się przetoka, dziennie schodził z niej kubek ropy. Odszedł. Pozdrawiam.
UsuńPrzykro mi. Szejk miał wspaniałego kompana, miał szczęście. Pozdrawiam.
Usuńmoja psia też pewnie odejdzie ale walczę o nią jak tylko mogę i się nie podaję . Walka trwa .
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki. Pozdrawiam.
UsuńA dług Łomży rośnie, a radni zajmują się ....
OdpowiedzUsuńJuż wiem, jak nazwę swojego przyszłego psa: albo Marian, albo Kruk. Skoro Pan nie widzi nic niestosownego w nazwaniu psa Pleban, abo Wikary, to chyba trzeba się dostosować do waszej lewackiej mentalności....
OdpowiedzUsuń