Ballada o proboszczu w stylu retro...

Kościół połączony z plebanią. Wokół budynku sporo przestrzeni, dużo trawy, kwiatów, ziół, drzew i krzewów. Brama na pilota, w dzień przez jakiś czas otwarta. Furtka bez dzwonka czy domofonu, zawsze zamknięta. Jak tylko pies zaszczeka, to Gospodyni biegnie do okna, a uchylając je nieco, potrafi nawet na odległość precyzyjnie wyjaśnić: „Proboszcza nie ma. Będzie dopiero wieczorem”. Proboszcz, oczywiście, jest w domu, wszak mieszka z nią na tym samym piętrze, z jednym wejściem, ale teraz akurat nie dysponuje może nie tyle czasem, ile raczej po prostu zwykłą ochotą.


Proboszcz to w ogóle taki typowy domator. Zasępiony mruk z siwawą brodą. Ludzi boi się jak ognia, nie wyłączając innych księży. Nigdy nie jeździ na liturgię Wielkiego Czwartku do Katedry, prawie nie jeździ na pogrzeby księży, niemal nie jeździ na spowiedzi w dekanacie. Lęka się nawet własnego cienia. Wikariuszy zmieniał nieustannie: jeden był u niego miesiąc, inny pięć miesięcy, jeszcze inny niecały rok, tylko z pierwszym wytrwał dwa lata. Podobnie było z katechetami, co rok-dwa jakiś inny katecheta. Każdy niedobry, żadnemu nie podziękował uczciwie, nikogo nie pożegnał uroczyście. Gdy katechetka sama chciała się z nim spotkać na koniec, to momentalnie zapadł się pod ziemię, nie wiadomo było, gdzie go szukać. Najchętniej zostałby zupełnie sam, ale parafia nieco za duża jak na jednego. Angażuje więc trochę księży emerytów, z nimi jest mu najwygodniej. Przyjedzie taki emeryt w niedzielę rano i wieczorem odjedzie. W tym czasie wyspowiada parę osób, zbierze tacę i odprawi w koncelebrze. To także dużo taniej. Rzuci emerytowi jakiś ochłap w niedzielę wieczorem przy rozstaniu i reszta Proboszcza, czyli jego. Cała reszta, po prostu wszystko. On nie rozumie, że niektóre datki są złożone przez parafian z okazji posług duszpasterskich, a zatem zgodnie z tradycją eklezjalną i intencją ofiarodawcy muszą być uczciwie rozdzielone pomiędzy księży posługujących w tej parafii. Zgarnia jednak wszystko do siebie.

W parafii nie istnieje żadne poważniejsze duszpasterstwo. Jedynie obsługa niedzieli. Najchętniej to tylko on przewodniczyłby wszystkim liturgiom, wtedy czuje się taki najważniejszy, egoista w samym centrum zbawczych wydarzeń. To dlatego też preferuje bardziej emeryta do pomocy niż wikariusza na stałe. Emerytowi łatwiej wmówić, że nie ma już siły, i postawić go z boku przy ołtarzu. Z wikariuszem tak się nie da, bo zaprotestuje albo on sam albo, jeszcze prędzej, parafianie. Jego najprawdziwszym żywiołem jest kazanie. Uwielbia ogniste mowy patriotyczne, to znaczy o wyborach. Przecież zawsze jakieś się zbliżają. Albo prezydenckie, albo parlamentarne, albo samorządowe, albo europejskie. To nic, że parafianie tego nie znoszą, on wie lepiej, co dla nich dobre. Czytania biblijne ocenia jako nudne, niezrozumiałe i nieżyciowe, najwyżej w ogłoszeniach wspomni jednym zdaniem, o czym była Ewangelia. Czasami nawet pod koniec kazania na gitarze zagra jakiś hit z lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia, nie świeższy, broń Boże, bo nowoczesności nie znosi! W sumie ładnie śpiewa, choć zdarza mu się nieczysto szarpnąć struny. Jak skończy swój show, to jeszcze poczeka na oklaski; o, już się rozlegają... i jest teraz taki i szczęśliwy, i dumny, i spełniony zarazem. Organista zwracał mu już parę razy uwagę na to, że liturgia to sprawa poważna i święta, ale niczego nie chciał zrozumieć. Także tego, że w homilii trzeba głosić słowo Boże, a nie swoje mądrości. Ogłoszenia przedłuża sztucznie, bo w parafii nic się nie dzieje. To taki dalszy ciąg luźnych uwag z kazania, zbędny apendyks ku pouczeniu i przestrodze. O, nareszcie już się kończą: „W tym tygodniu będzie jeszcze środa, czyli zapraszam wszystkich na Nowennę do Matki Bożej Nieustającej Pomocy, bo Matka Boża nam nieustannie pomaga”.

Uwielbia dni powszednie. Może wtedy delektować się prawdziwą wolnością. Tylko on i ona, ta właśnie wolność. Wczesnym rankiem wiąże psa przy budzie i otwiera bramę. Potem zawozi Gospodynię na zakupy. Sobie nabywa „Gazetę Polską Codziennie”. Cudowne pismo. Jak przeczytasz je od deski do deski, to już niczego innego czytać nie musisz. A nawet nie powinieneś. I faktycznie on nie czyta. W ogóle. Wiedzę religijną ma na poziomie dziecka ze szkoły podstawowej. Niewiele pojmuje z teologii, liturgii czy egzegezy. Nie ma nawet magisterium, chociaż kilkakrotnie próbował je zdobyć. Po lekturze gazety już niczym innym się nie zajmuje do wieczora. Po prostu wypoczywa. Leń patentowany! No chyba, że jest susza, to wtedy podlewa zieleń. Taki ogrodnik z przypadku. Albo gdy jest zimno, to wtedy dokłada do pieca. Taki palacz z konieczności. Wieczorem czasami obsłuży interesanta w kancelarii parafialnej, a potem przez pół godziny siedzi w konfesjonale. Parafianie nie chcą się u niego spowiadać, wolą wikariusza lub emeryta, więc na ogół pozostaje bezczynny. Następnie sprawuje Eucharystię, tak maksymalnie 25 minut, bez żadnej homilii. Organista ma cudowną barwę głosu, ale w kościele jazgot nie do wytrzymania. Bo wydzierają się solistki, niemuzykalne kompletnie, a do tego już głuchawe z racji podeszłego wieku. Jedyne ulubienice Proboszcza. Niereformowalne kompletnie. Tak jak i on jest niereformowalny. Na tej Mszy codziennej nigdy nie dojrzysz młodzieży, i to nawet dzień przed maturą, gdy egzaminacyjny strach już pokazuje swoje wielkie oczy. Duchowa pustka odstrasza każdego. Potem zamyka kościół i bramę oraz spuszcza psa.

Bardzo zależy mu na tym, by nie podpaść parafianom. Dla niego liturgia nie jest misterium zbawienia, ale jakby rolą teatralną, którą musi odegrać. Wyrecytować, co trzeba, i zaśpiewać, co trzeba. Dlatego tak mocno stresują go pogrzeby i śluby, nie chce, by rodzina miała pretensje do niego o jakikolwiek drobiazg zewnętrzny. W dni pogrzebów i ślubów nic nie je od rana, gdyż boi się rozstroju żołądka. Pogrzeby są na ogół w południe, a śluby zawsze wieczorem, dlatego w soboty prawie cały dzień pozostaje na czczo. Tylko wodę pije. Ten czas oczekiwania jest dla niego straszliwą udręką, płynie jałowo, jakby ta katusza nie miała się już nigdy skończyć. Kazania od lat te same, raczej świeckie, czasami coś tam zmodyfikuje. Całość trwa ok. 40-45 minut. Potem, jak wszystko już sfinalizuje, zaznaje nagle przeogromnej ulgi. „Uff! Żeby jeszcze tylko zepchnąć bierzmowanie i pierwszą komunię”- zwierza się wyjątkowo szczerze księdzu emerytowi, sapiąc jakoby ze zmęczenia. Ten refren powtarza jak mantrę, tak mniej więcej od lutego do czerwca. W udawaniu zmęczonego nie męczy się nigdy. A przygotowania do pierwszej komunii i bierzmowania to rutynowa musztra, zupełnie bez konkretnego programu formacyjnego.

On w ogóle najbardziej lubi takie czynności duszpasterskie, które nie wymagają żadnej kreatywności. Mechanika klasyczna. Po uroczystości Bożego Ciała święci pola, to znaczy idzie chodnikiem przez wyznaczoną część parafii i macha kropidłem, raz na prawo w płot i raz na lewo w asfalt ulicy. Tuba rzęzi i przerywa, ale szkoda mu pieniędzy na profesjonalne nagłośnienie przenośne. Najważniejsza jest ta dodatkowa ofiara, którą mieszkańcy zbierają dla niego. W parafii nie ma żadnych wspólnot formacyjnych, bo on sam nie potrafiłby ich poprowadzić, a wikariuszowi nie pozwoli, by nie okazało się, że jest lepszy od Proboszcza. Jedynie w pierwszy piątek, sobotę i niedzielę miesiąca jest odmawiany różaniec, prowadzony, i to coraz szybciej i szybciej, przez zelatorkę, która z trudem trzyma w ryzach rozpadające się kółko modlitewne, jedyne takie w parafii. Piłat, oczywiście, jest „płoński”, a „módl się za nami” brzmi jak „mućsiezanamy”. Gdy młodzież z własnej inicjatywy chciała zbierać się w salce na spotkaniach sobotnich, to niebawem rozgonił wszystkich, bo ktoś nie wyłączył grzejnika. Jak dorośli zorganizowali wigilię, to na ułamek sekundy przed jej rozpoczęciem powiedział im, że nie przyjdzie, bo musi sobie odpocząć. Nie respektuje żadnych kurialnych propozycji duszpasterskich, np. podczas nieszczęsnej już ewangelizacji miasta nawet nie wywiesił kosztownego banera, lecz wyrzucił go na śmietnik w sam środek kłębowiska popiołów.

Rzecz charakterystyczna, ale z wielkim entuzjazmem rusza każdego roku na kolędę, spodziewając się, że będą go tym razem już tylko chwalić, a innych księży, oczywiście, ganić. Ma duże mniemanie o sobie. Coś niecoś przecież ciągle w parafii remontuje, jak również zabiega pieczołowicie o dekoracje, biel i czerwień pozostają w tym względzie dominujące. A do tego jest wybitnym duszpasterzem, zatroskanym nawet o chorych, których odwiedza w każdy pierwszy piątek miesiąca. No i przede wszystkim błyszczy świętością, mając na ogół mistycznie przymknięte oczy i manierycznie spuszczoną głowę. Powinni to parafianie zauważyć i docenić, także finansowo. Tymczasem już pierwszego dnia wraca do domu zbolały, bo krytyki wobec niego dużo, nadspodziewanie dużo. „Jednej trzeciej parafian nie podoba się to malowanie świątyni”- wykrzykuje pretensjonalnie w niedzielnych ogłoszeniach. „I Odnowy w Duchu Świętym niektórym się zachciewa. Najpierw to zacznijcie lekcję czytać podczas liturgii”– poucza w swoim stylu, aczkolwiek już nieco spokojniejszym tonem. Filozof na miarę sołtysa. Rzeczywiście, wymyślił warunek. Już po tygodniu kolędy mędrzec ledwie powłóczy nogami.

W dzień Pański dość często gości Pomocniczego. Jest z siebie dumny, że ma takie układy w centrali. Wita go serdecznie, adoruje bez przerwy, chwali wniebogłosy i gorąco dziękuje. Zaprasza ponownie i ponownie, bez ograniczeń. W międzyczasie załatwia sprawy. Ważne sprawy, bo swoje. Tak półszeptem, w miejscach ustronnych. Sam na sam. Jest wtedy bardzo hojny. I to niewyobrażalnie hojny, zupełnie jak nie on, jakiś cudownie przeistoczony. Odprowadza go na koniec do samochodu. Jeszcze kilka zdań domknięcia tematu na świeżym powietrzu. Ukłon do pasa. I pomachanie ręką, gdy auto już w bramie. Załatwione, co trzeba! Czuje się teraz dużo bezpieczniejszy niż przedtem… Wizytacje przebiegają zawsze bez zastrzeżeń, chociaż kurialiści uśmiechają się ironicznie i porozumiewawczo do siebie, wiedzą bowiem, że parafia to duchowa pustynia, tylko gospodarczo jakoś ogarnięta.

Taki Proboszcz nie ma w sobie nic z apostoła, nic z pasterza, nic z rybaka... W parafii dostrzega jedynie zarobkowy zakład pracy. Analogiczny do innych miejsc zatrudnienia. Postępuje wedle najprostszej zasady ekonomii: jak najmniej wysiłku, jak najwięcej zysku! Minimalista maksymalny. Zamknięty całkowicie na ożywczą nowość Ducha Świętego. Niezdolny do współpracy. Bezmyślny stróż rytuałów. Straszliwie zlaicyzowany. Proboszcz w stylu retro! Za kilkanaście lat ten kościół może już jednak świecić pustkami... Ale jego samego to wcale nie martwi ani nie obchodzi, bo przecież będzie wtedy żył dostatnio gdzieś na emeryturze, w dużym stopniu z tego właśnie, co tutaj nagromadził. Pewnie długo i szczęśliwie...

PS. Jedyną postacią historyczną, której cień ujawnia się w tym felietonie, jest kurialny Szef od duszpasterstwa ogólnego, legitymizujący skandalicznie wobec Biskupa Diecezjalnego „tego typu” właśnie sytuacje na parafiach. Wszystkie inne postaci są nierzeczywiste, pozostają bądź legendarne, bądź bajkowe. A ten modelowy proboszcz to po prostu taki duszpasterski Ferdek Kiepski, czyli kompletnie wyimaginowana, a jednocześnie dość śmieszna, personifikacja lenistwa połączonego z nieudolnością. Gdyby jednak jakiś przenikliwy ksiądz dostrzegł w nim podobieństwo do siebie samego, to niech albo szczerze podejmie proces nawrócenia od razu, albo pokornie poda się do dymisji, także od razu. I wtedy, oczywiście, poważne konsekwencje musi również ponieść wspomniany kurialny Szef od duszpasterstwa ogólnego. Ot, taka ballada niepokorna. Szczęść Boże.

Komentarze

  1. Czy ktoś wie o kogo chodzi?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z parafii łomżyńskich tylko jedna ma taką skromną obsadę....
      Chyba, że nie chodzi o Łomżę

      Usuń
  2. A jak jest w parafii Krzyża? Moze niech Kruk nam napiszę, dlaczego co lepszy ksiądz to potem go nie ma ? Co to za filozofia ? Teraz są zmiany w diecezjach, a w Krzyżu już powinna być dawno zmiana. Nie rozumiem dlaczego, tego jeszcze Biskup nie zrobił.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty - wszystkie okresy

Łomża pożegnała ks. biskupa Stanisława Stefanka…

Bal charytatywny z przykrą „atrakcją”…

Nie oszukujmy się i powiedzmy wprost, wakat na tym stanowisku może przynieść tylko pozorne oszczędności…

Apel do prezydenta Mariusza Chrzanowskiego i samorządu…

Słowa bp Stepnowskiego wybrzmiały, jakby obce mu były wskazania Kodeksu Prawa Kanonicznego oraz Soboru Watykańskiego II…