Jeszcze trochę o „cichej apostazji młodzieży”…

Kilka miesięcy temu, a konkretnie w drugiej połowie ubiegłego roku, Olga Tokarczuk opublikowała esej zatytułowany „Człowiek na krańcach świata”. Jej zdaniem, nie sposób dzisiaj zrozumieć człowieka, a szczególnie młodzieży, bez uwzględnienia kontekstu epoki cyfrowej. Aktualnie „wszystko właściwie można sprawdzić w sieci”. I jest to faktycznie „nowe historyczne doświadczenie człowieka”. Okazuje się, że „świat jest mały – bardzo się skurczył w ciągu poprzedniego wieku”, i „wielu z nas ma subiektywne wrażenie skończoności świata”. „Kiedyś – kontynuuje polska Noblistka - świat był wielki i nie do objęcia wyobraźnią – teraz wyobraźnia nie jest nam już potrzebna, mamy wszystko na wyciągnięcie ręki po smartfona”. „Postrzegamy nasze miejsce planetarnie jako skończone i ograniczone; kruche i podatne na zniszczenie”. Olga Tokarczuk stawia zatem tezę, że „człowiek chyba po raz pierwszy w swej historii przeżywa tę dojmującą skończoność świata”.

Ale jest i druga ważna teza w tym eseju, niejako rewers tezy pierwszej. Ten rzekomo skończony świat otworzył się przed nami jak sezam, „przywalając nas bogactwem oferowanych usług, towarów, typów, wzorów, odmian, fasonów, mód, trendów”. „I jakoś nie wiadomo kiedy nasze życie zostało sprowadzone do nabywania nowych dóbr, zamawiania nowych usług z niewyczerpanej oferty”. „Nasze i poprzednie pokolenia trenowały się w mówieniu światu TAK, TAK. Powtarzaliśmy sobie: spróbuję tego i jeszcze tego, pojadę tam i potem tam. Teraz pojawia się generacja, która rozumie, że najbardziej ludzkim i etycznym wyborem jest trening w mówieniu NIE. Zrezygnuję z tego i tamtego. Ograniczę to i to”.

Wydaje się, że na tle tych filozoficznych refleksji Olgi Tokarczuk można łatwiej zrozumieć proces „cichej apostazji młodzieży”. Młodzi ludzie nie mogą w przestrzeni takiego skończonego, ale jednocześnie przebogatego, świata cyfrowego zweryfikować przyjętej w dzieciństwie wiary Kościoła, to znaczy nie mogą po prostu odnaleźć żywego Boga. Mówią Mu zatem NIE, tak jak dawnym zabawkom. Znakomity komentarz do tej sytuacji napisał chyba polski filozof Sebastian Duda: „Wiadomo, że polscy nastolatkowie, a także dwudziesto- i trzydziestolatkowie są wedle badań socjologicznych najszybciej sekularyzującym się pokoleniem na świecie. W rozmowach, które prowadziłem z niektórymi z nich, bardzo często przewijał się jeden wątek: byli niegdyś, całkiem niedawno jeszcze, bardzo wierzącymi czy zaangażowanymi członkami Kościoła katolickiego. Zazwyczaj przeszli wieloletni kurs katechezy w szkołach. Dziś nic z tego właściwie nie zostało poza niejasnymi reminiscencjami, którym nierzadko towarzyszy już otwarta wrogość względem religii, a chrześcijaństwa czy katolicyzmu w szczególności. Nie chodzi jednak tylko o to, że instytucja Kościoła jest dla nich odpychająca ze względu na ujawniane coraz częściej skandale seksualne czy związki z władzą polityczną (choć nie są to oczywiście sprawy nieważne). Na głębszym poziomie ci młodzi ludzie sugerują, że w tym Kościele doświadczyli właściwie czegoś, co nazywam pustką po Bogu. Nie ma w tej wspólnocie niczego istotnego duchowo, co mogłoby ich w niej utrzymać. Nie zawsze to doświadczenie, które próbują mi przedstawić, jest dramatyczne, gwałtowne czy melancholijne. Czasem wiąże się to u nich ze smutkiem, często z wielkim gniewem. Na własny użytek nazwałem ludzi z takim doświadczeniem postwierzącymi”.

A zatem: sprawa religijności młodzieży rozgrywa się ostatecznie na poziomie duchowym! Czyli na poziomie bardzo głębokim! Ci młodzi ludzie zawiedli się na Kościele w tym sensie, że nie otrzymali od niego przewodnictwa duchowego dla swojego życia, tylko jedynie zakazy i nakazy oraz niezrozumiały rytuał i niespójną doktrynę. Oni po prostu teraz potrzebują autentycznego doświadczenia Boga w Kościele, by wierzyć dalej. Ich nie da się oszukać czy zbyć. W tym sensie oni są naprawdę wielcy. Dojrzali po prostu, mimo młodego wieku. Dlatego z nimi wszelkie autorytety, zarówno te kościelne, jak i świeckie, muszą obchodzić się poważnie. Bardzo poważnie. Szczęść Boże.

Komentarze

  1. Bardzo trafne spostrzeżenie. Nie wpełnym tego słowa znaczeniu takiej pełnej apostazji młodzieży. Jest a to faktycznie cicha polegjąca nie na odzuceniu Boga i wiary tylko odrzuceniu kościoła katolickiego i kleru. Zajmowanie wobec nich stanowiska wielkiej pogardy i gniewu. I ja sie z tym całkowicie zgadzam i podążam tą sama drogą. Wiarę i Boga mamy w naszych gorących sercach i z tego narodzi sie nowy katolicki kościół otwarty dla każdego czlowieka i kochający kazdego człowieka.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawe fragmenty skopiowane z Internetu, z którymi się całkowicie zgadzam. Szkoda tylko, że jutro znowu pojawią się na tym blogu nowe felietony atakujące starych wrogów. Szczęść Boże.

    OdpowiedzUsuń
  3. ...jak jest, każdy widzi... po raz kolejny zapytam: co Autor artykułu proponuje ? Sam opis zjawiska to trochę za mało, chętnie podyskutuję o propozycjach / pomysłach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wydaje się, że w większości parafii to wystarczyłoby zrobić cokolwiek. Dosłownie cokolwiek. Czyli coś więcej niż NIC.

      Usuń
  4. Bardzo ciekawe przemyślenia, zgadzam się z nimi. Ludzie odchodzą od Kościoła, nie od Boga. Ludzie potrzebują Boga, szukają go w nowym stylu życia, zgodnego z naturą, szanując zwierzęta, przyrodę, a więc to wszystko co stworzył Bóg. Szukaja a wiec czegos im brakuje, choc nie zawsze wiedza ze to Boga im brak i wiary. Zamykają się na sparcialy Kościół, a otwierają na wolność. Samodzielnie interpretujac prawdy wiary. Kościół zrobił dużo złego, nie mówi jednym głosem, nie słucha Papieża. Nie uderzył się naprawdę w pierś po aferach, nadal uprawia politykę a najgorszym wykroczenie jest dzielenie ludzi na prawych i lewych. Młodzi dziś są wolni, odważni, ale nie znaczy to że nie chcą szukać Boga. Kościół wyzywa ich od zarazy, to naprawdę boli. Czy Bóg by tak zrobił? Gdyby dla tej inności była tolerancja i miejsce w Kościele, naturalna rzeczą byłby powrót, bo każdy człowiek chce czuć się kochany, zrozumiany i zaakceptowany.
    Jest jeszcze jedna bardzo ważna rzecz, Kościół nie może oczekiwać że to ludzie się zmienia. Nie dziś. Dziś Kościół powinien się otworzyć nawet na gejów, lesbijki, paczworkowe rodziny, małżeństwa które są za in vitro, bo jedność Kościoła nie oznacza jednolitosci. Potepianie publiczne i wyzwanie jeszcze nikomu dobrze nie zrobilo. Odstrasza tych co by chcieli a zatwardza serca na inność tych co są blisko ołtarza. Każdy zamknie się w swojej puszce i będzie głuchy na wołanie Boga, który będzie zupełnie poza nimi. Papież Franciszek jest Papieżem dzisiejszych czasów, a Biskupi patrzą na niego jak na kosmite, nie zgadzają się z jego innowacjami...bo wciąż mysla że to oni wiedzą lepiej. Egoizm, zaparcie, próżność i pycha nigdy nie przygarna człowieka w drodze. A młodzież właśnie w tej drodze jest i potrzebuje po swoich updakch, bladzeniach nie karcacego ojca z kablem w ręku, ale czułego, umiejacego słuchać i zaakceptować to że możesz być inny, możesz popełnić błędy człowieka. W każdym dobrym człowieku można dojrzeć Boga, a dobro w konsekwencji zrodzi dobro.

    OdpowiedzUsuń
  5. No cóż proponuję Pana Mariana na doradcę papieża. Na reformie kościoła też się zna.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty - wszystkie okresy

Łomża pożegnała ks. biskupa Stanisława Stefanka…

Bal charytatywny z przykrą „atrakcją”…

Nie oszukujmy się i powiedzmy wprost, wakat na tym stanowisku może przynieść tylko pozorne oszczędności…

Apel do prezydenta Mariusza Chrzanowskiego i samorządu…

Słowa bp Stepnowskiego wybrzmiały, jakby obce mu były wskazania Kodeksu Prawa Kanonicznego oraz Soboru Watykańskiego II…