Prymas Tysiąclecia na łąkach nadbużańskich…


Od 12 września br. upłynęły już dwa miesiące. Wtedy właśnie błogosławionym został Prymas Tysiąclecia Kardynał Stefan Wyszyński. W Diecezji Łomżyńskiej tu i ówdzie trwają specjalne, 33-dniowe, rekolekcje w jego (i nie tylko) duchu, aczkolwiek przygotowane przez „firmę zewnętrzną”, czyli fundację „Tota Tua”.

Inspiracją do napisania niniejszego felietonu był maleńki artykuł opublikowany na stronie internetowej diecezjalnego „Radia Nadzieja” 12 października br. zatytułowany „Minął miesiąc od beatyfikacji Kardynała Stefana Wyszyńskiego”, w którym przytoczono słowa Biskupa Łomżyńskiego, iż „mieszkańcy naszej diecezji są dumni z tego, że człowiek, który urodził się na ich ziemi, stał się błogosławionym”. Ale jeśli rzucimy okiem na licznik wejść na stronę internetową z tym artykułem, to można faktycznie załamać ręce: niespełna 20 wejść w ciągu miesiąca. A zatem nawet księża (ponad 500), nawet siostry zakonne, nawet gorliwi katolicy świeccy nie korzystają z mediów diecezjalnych? A może to Prymas Tysiąclecia stanowi temat już tak straszliwie nudny?

Niedawne zakończenie wizyt ad limina Apostolorum polskich biskupów w Rzymie skłoniło mnie do sięgnięcia po zapiski kard. Wyszyńskiego zatytułowane „Pro memoria” (Ku pamięci), tom IV (Warszawa 2020), gdzie relacjonuje on swoje odwiedziny Wiecznego Miasta w 1957 roku; miał wtedy 56 lat. Była to jednocześnie dla niego sposobność, by odebrać od papieża Piusa XII insygnia kardynalskie, czekające kilku lat od nominacji ze względu na jego pobyt w odosobnieniu (komunistyczne więzienie).

Tak tylko przy okazji: ten tom IV obejmuje końcówkę roku 1956 i cały rok 1957, ponad 500 stronic większego formatu wydawniczego. Zgadniecie, ile dni z 1957 roku nie zawiera żadnej notatki? Nie zgadniecie, bo jest to zero. Nie ma dnia, by Prymas Tysiąclecia czegoś nie zanotował, czasami jest to kilka zdań, a czasami kilka stronic. Pamięć fotograficzna, a do tego analiza i synteza. Moim zdaniem, przeogromne zawstydzenie dla obecnych dziennikarzy diecezjalnych, którzy z trudem tworzą relacje z wydarzeń kilkanaście godzin czy nawet kilka dni po czasie. Np. lakoniczna relacja ze spotkania Biskupa Łomżyńskiego z papieżem Franciszkiem ukazała się tydzień po wydarzeniu.

Wróćmy jednak do Prymasa Tysiąclecia. Z jego wizyty ad limina (czy jakby to powiedziała red. Paulina Guzik, laureatka tegorocznej nagrody „Ślad”, „z adliminy”) przytoczę trzy wspomnienia.

Pierwsze wspomnienie to spotkania z samym Papieżem. Dnia 14 maja dochodzi do audiencji niejako o charakterze powitalnym, ale bardziej interesujący jest opis spotkania z 18 maja, kiedy Prymas Tysiąclecia otrzymuje insygnia kardynalskie: „Potrójny pokłon Głowie Kościoła, a później ucałowanie stopy Ojca Świętego (mocno, mocno, po polsku i po dziecięcemu, nie dla formy) i ręki. Kolejno Ojciec Święty nakładał mi biret, kapelusz, pierścień i nadał tytuł kościoła Santa Maria in Trastevere. Wszystko to trwało nie dłużej nad 10 minut” (s. 239). I jeszcze pożegnalne spotkanie, 13 czerwca: „Pragnę pocałować stopy Ojca Świętego. Broni się: «Już to było zrobione – w czasie nakładania kapelusza – pamiętam ten pocałunek gorący. To wystarczy»” (s. 284). (Ciekawe, co o tym pomyślą niewierzący?)

Drugie wspomnienie to wrażenia Prymasa Tysiąclecia związane z otrzymaniem insygniów kardynalskich: „Odczułem w tej kapliczce wielką samotność. O wiele stosowniejsze byłyby dla mnie nadbużańskie łąki niż to miejsce. Wydało mi się, że dopełnia się nade mną extrema unctio [ostatnie namaszczenie] Kościoła powszechnego. Po tym już przyjść może tylko to, do czego wkrótce zachęci mnie Ojciec Święty – do wierności aż do wylewu krwi” (s. 239). I jeszcze reakcja wiernych w dniu objęcia bazyliki kardynalskiej, 31 maja: „Lud krzyczy na cześć Polski. Kobiety przesyłają pocałunki, co w Warszawie równałoby się zgorszeniu, a tu jest aktem pobożności” (s. 262). (Ciekawe, co o tym pomyślą tradycyjnie wierzący?)

I wreszcie trzecie wspomnienie – ocena pracy kurialistów watykańskich: „Sekretariat Stanu [=nieformalny rząd Watykanu] – pomimo tezy, że wszyscy służą rozkazom papieża – jednak nosi na sobie znamiona psychiki poszczególnych ludzi. (…) Ci ludzie widzą stałość Kościoła, nie widzą zmienności warunków, w jakich Kościół niesie ludzkości Ewangelię. Szerszy oddech, nieco rozpięty gorset kodeksu byłby dla Matki naszej Kościoła świętego zbawczym ożywieniem” (s. 291). (Ciekawe, co o tym pomyślą kurialiści łomżyńscy?)

Wydaje się zatem, że już na bazie tych niewielkich autobiograficznych notatek można zauważyć, że Prymasa Tysiąclecia cechowała wobec Kościoła krytyczna wierność. Nie sama wierność, jakaś służalcza, statyczna, bezmyślna. I nie sama krytyczność, jakby zawieszona w próżni, nieuzasadniona. Ale jedno i drugie jednocześnie, w pełnej harmonii, nierozłącznie. On naprawdę mógł być wielkim duszpasterzem i liderem duchowym w trudnych czasach, bo widział więcej, głębiej i dalej (niż zwyczajni ludzie). I w tym kontekście te „nadbużańskie łąki” to znakomita metafora, przywołująca na myśl naturalne miejsce każdego pasterza Kościoła – ze swoimi owcami i barankami (trzodą), pośród nich. Szczęść Boże.

Komentarze

Popularne posty - wszystkie okresy

Łomża pożegnała ks. biskupa Stanisława Stefanka…

Bal charytatywny z przykrą „atrakcją”…

Nie oszukujmy się i powiedzmy wprost, wakat na tym stanowisku może przynieść tylko pozorne oszczędności…

Apel do prezydenta Mariusza Chrzanowskiego i samorządu…

Słowa bp Stepnowskiego wybrzmiały, jakby obce mu były wskazania Kodeksu Prawa Kanonicznego oraz Soboru Watykańskiego II…