Wielka Światłość…
Papież Franciszek podczas środowej audiencji generalnej w Watykanie stwierdził, że „narodziny Jezusa są wydarzeniem uniwersalnym, dotyczącym wszystkich ludzi”.
A zatem znajdujemy się na progu Świąt celebrowanych nie tylko przez ludzi wierzących, a konkretnie chrześcijan. Także niewierzący, zobojętniali i wątpiący mają do Świąt Bożego Narodzenia swoje prawo.
Ewangelia według świętego Łukasza umieszcza narodziny Jezusa w kontekście rządów „cezara Augusta” (2,1); to był adoptowany syn samego Juliusza Cezara, poganin. A jednak całkiem naturalnie został wciągnięty do Ewangelii, w sam środek historii świętej, jako jej punkt orientacyjny. Przecież to za jego rządów rozbłysło w świecie najprawdziwsze światło, które przepowiadał prorok Izajasz w VIII wieku p.n.e.: „Naród kroczący w ciemnościach ujrzał światłość wielką” (9,1). Ziemskie narodziny wiecznego Syna Bożego, który stał się człowiekiem, najlepiej można porównać właśnie do rozbłysku światła pośród ogromnych ciemności, zapanowania jasności i ciepła.
Wierzący muszą z roku na rok potwierdzać, że widzą swoją codzienność w promieniach tego światła. Że dzięki temu światłu znają sens życia ludzkiego. Że tym sensem jest ciepło międzyludzkiej miłości.
Niewierzącym o to samo chodzi. Oni też chcą mieć światło, znać sens życia i miłować bliźnich. W ten sposób odblask wieczności ich również dosięga i obejmuje.
Wszyscy musimy znaleźć swoją własną drogę do Betlejem (zwane pierwotnie Efrata), do tego punktu, z którego rozbłyska nieogarnione światło. Prorok Micheasz, także z VIII wieku p.n.e., wołał: „A ty, Betlejem Efrata, najmniejsze jesteś wśród plemion judzkich! Z ciebie wyjdzie dla mnie Ten, który będzie władał w Izraelu, a pochodzenie Jego od początku, od dni wieczności” (5,1). Jezus, bo o Nim mowa, nie władał inaczej jak tylko duchowo poprzez miłość. Jest to przecież uczłowieczona miłość Boża. A na miłość zgadzają się dzisiaj chyba wszyscy: i wierzący, i niewierzący, i ci z prawicy, i ci z lewicy, ci z centrum także.
Święta Bożego Narodzenia pokazują, jak maleńka jest to jeszcze miłość. Mamy ją pielęgnować, by rosła, by zdobywała serca ludzi, by przemieniała świat.
Niebawem, gdy tylko na niebie ukaże się pierwsza gwiazda, przełamiemy się białym opłatkiem niczym chlebem, wypowiemy niezgrabnie słowa życzeń, zasiądziemy do wieczerzy, porozmawiamy z sobą życzliwie przy stole zastawionym wigilijnymi potrawami i zaśpiewamy wspólnie kolędy o tej właśnie „maleńkiej miłości”… Pozostaniemy przynajmniej przez kilka godzin w promieniach nieogarnionego światła, w blasku i cieple międzyludzkiej miłości. Narodzimy się niejako na nowo, z pewnością staniemy się mądrzejsi i lepsi. Oby jak najdłużej… Szczęść Boże.
A zatem znajdujemy się na progu Świąt celebrowanych nie tylko przez ludzi wierzących, a konkretnie chrześcijan. Także niewierzący, zobojętniali i wątpiący mają do Świąt Bożego Narodzenia swoje prawo.
Ewangelia według świętego Łukasza umieszcza narodziny Jezusa w kontekście rządów „cezara Augusta” (2,1); to był adoptowany syn samego Juliusza Cezara, poganin. A jednak całkiem naturalnie został wciągnięty do Ewangelii, w sam środek historii świętej, jako jej punkt orientacyjny. Przecież to za jego rządów rozbłysło w świecie najprawdziwsze światło, które przepowiadał prorok Izajasz w VIII wieku p.n.e.: „Naród kroczący w ciemnościach ujrzał światłość wielką” (9,1). Ziemskie narodziny wiecznego Syna Bożego, który stał się człowiekiem, najlepiej można porównać właśnie do rozbłysku światła pośród ogromnych ciemności, zapanowania jasności i ciepła.
Wierzący muszą z roku na rok potwierdzać, że widzą swoją codzienność w promieniach tego światła. Że dzięki temu światłu znają sens życia ludzkiego. Że tym sensem jest ciepło międzyludzkiej miłości.
Niewierzącym o to samo chodzi. Oni też chcą mieć światło, znać sens życia i miłować bliźnich. W ten sposób odblask wieczności ich również dosięga i obejmuje.
Wszyscy musimy znaleźć swoją własną drogę do Betlejem (zwane pierwotnie Efrata), do tego punktu, z którego rozbłyska nieogarnione światło. Prorok Micheasz, także z VIII wieku p.n.e., wołał: „A ty, Betlejem Efrata, najmniejsze jesteś wśród plemion judzkich! Z ciebie wyjdzie dla mnie Ten, który będzie władał w Izraelu, a pochodzenie Jego od początku, od dni wieczności” (5,1). Jezus, bo o Nim mowa, nie władał inaczej jak tylko duchowo poprzez miłość. Jest to przecież uczłowieczona miłość Boża. A na miłość zgadzają się dzisiaj chyba wszyscy: i wierzący, i niewierzący, i ci z prawicy, i ci z lewicy, ci z centrum także.
Święta Bożego Narodzenia pokazują, jak maleńka jest to jeszcze miłość. Mamy ją pielęgnować, by rosła, by zdobywała serca ludzi, by przemieniała świat.
Niebawem, gdy tylko na niebie ukaże się pierwsza gwiazda, przełamiemy się białym opłatkiem niczym chlebem, wypowiemy niezgrabnie słowa życzeń, zasiądziemy do wieczerzy, porozmawiamy z sobą życzliwie przy stole zastawionym wigilijnymi potrawami i zaśpiewamy wspólnie kolędy o tej właśnie „maleńkiej miłości”… Pozostaniemy przynajmniej przez kilka godzin w promieniach nieogarnionego światła, w blasku i cieple międzyludzkiej miłości. Narodzimy się niejako na nowo, z pewnością staniemy się mądrzejsi i lepsi. Oby jak najdłużej… Szczęść Boże.
a od jutra znów jazda na lokalny kościół :) Absolutnie, my tylko nawołujemy w porę i nie w porę.
OdpowiedzUsuńKonstruktywna krytyka jest światłem.
UsuńFaryzeusze też ciągle krytykowali Jezusa. Tak samo jak autor powyższych opowieści ciągle krytykuje lokalny Kościół.
Usuń