Lawendowa mafia – część 1: wprowadzająca...
Mam przed sobą książkę, której zapis bibliograficzny brzmi tak: Ks. Dariusz Oko, „Lawendowa mafia. Z papieżami i biskupami przeciwko homoklikom w Kościele”, Wydawnictwo AA, Kraków 2020, ss. 253.
Drogi Czytelniku, musisz usiąść sobie teraz wygodnie w fotelu. Dam Ci na to stosowny czas, bo najpierw trochę pomarudzę, jak pani od polskiego (posiłkując się internetowym „Słownikiem gramatycznym języka polskiego”). Nazwiska w języku polskim trzeba odmieniać, chyba że w konkretnej sytuacji nie istnieje żaden wzór deklinacyjny (np. nazwisko Petru, które nosi dawny polityk, pozostaje nieodmienne). Nazwisko „Oko” chciałoby się odmieniać jak narząd wzroku, czyli: M(ianownik). - Oko, D(opełniacz). - Oka, C(elownik). - Oku, B(iernik). – Oko, N(arzędnik). – Okiem, Ms.(Miejscownik) – Oku, W(ołacz). - Oko. Niestety, tu jest pułapka! Skoro ludzie są albo mężczyznami, albo kobietami, dlatego też w odmianie nazwisk rzeczownikowych nie możemy zastosować wzoru odmiany z rodzaju nijakiego, a narząd wzroku „oko” jest właśnie rodzaju nijakiego – to „oko”. Z tych dokładnie racji nazwisko Oko w odniesieniu do kobiet pozostaje nieodmienne (zarówno w liczbie pojedynczej, jak i mnogiej), np. powiemy, że jest to płaszcz pani Oko, a w pracy nie było dwóch pań Oko. Natomiast w odniesieniu do mężczyzn odmiana przebiega następująco: M. – Oko, D. – Oki, C – Oce, B. - Okę, N. - Oką, Ms. - Oce, W. – Oko. I jeszcze szybciutko liczba mnoga: Okowie, Oków, Okom, Oków, Okami, Okach i Okowie. Wow!
A zatem mam przed sobą książkę księdza Oki. Tak, tak. Jest to kapłan archidiecezji krakowskiej. Liczy sobie lat 60, niedawno przekroczone. Uzyskał dwa doktoraty, jeden z filozofii i jeden z teologii. Ponadto, zdobył jeszcze habilitację z nauk filozoficznych i stanowisko profesora uczelni, na której pracuje, czyli Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II w Krakowie (skrót UPJPII). Nie ma jeszcze naukowego tytułu profesora nadawanego uroczyście przez Prezydenta RP (teraz już nie w Belwederze, lecz w Pałacu Prezydenckim), ale rok temu został jednak przez Głowę Państwa odznaczony Złotym Medalem za Długoletnią Służbę. Czasami pojawia się w rozmaitych mediach, chociaż, moim zdaniem, nie wypada w nich jakoś rewelacyjnie, raczej średniawo. Ks. Oko wyjaśnia, że „pojęcie lawendowej mafii na określenie środowisk homoseksualnych duchownych powstało w związku z ich szczególnym upodobaniem do luksusowego życia, w tym także do najdroższych kosmetyków. Wprowadził je amerykański ksiądz i socjolog Andrew Greeley” (s. 7).
Cała książka zaopatrzona jest w aż trzy, i to niemałych rozmiarów, wprowadzenia, a mianowicie autorstwa ks. Marka Dziewieckiego (s. 19-30), ks. Roberta Skrzypczaka (s. 31-38) i redaktora Pawła Lisickiego (s. 39-49). Są to konserwatyści katoliccy. Ale jestem tymi nazwiskami nieco zaskoczony, szczególnie obydwoma księżmi, oczywiście na plus. To dlatego właśnie do tej książki podchodzę z ogromną powagą. Te trzy wprowadzenia są mocne, chyba najbardziej to pierwsze. Można byłoby nawet stwierdzić, że mamy jakby do czynienia z książką czterech autorów, spośród których ten czwarty, ks. Oko, napisał najwięcej (od s. 51 do s. 240). Ale po kolei. I dzisiaj tylko o tych wprowadzeniach.
Ks. dr Marek Dziewiecki z Radomia to psycholog, rekolekcjonista, wykładowca seminaryjny i akademicki, w przeszłości wieloletni krajowy duszpasterz powołań (zna sprawy!), a jednocześnie obecnie apostoł trzeźwości, który w Łomży gościł już nie raz, choćby na zaproszenie Biskupa Pomocniczego. Zaraz w pierwszym zdaniu przyznaje on tak: „Gdyby kilkanaście lat temu ktoś mi powiedział, że napiszę słowo wstępne do książki, która dokumentuje istnienie w Kościele katolickim – w tym także w Kościele w Polsce – mafii, lobby, klik stworzonych przez homoseksualnych księży, to potraktowałbym taką wypowiedź jak kiepski żart czy też niskich lotów ironię na temat problemu, którego nie ma” (s. 19). Nieco dalej stwierdza wprost: „Obecnie jest już dla mnie oczywiste to, co oczywiste jest dla wszystkich, którzy mają oczy po to, żeby widzieć, i uszy po to, żeby słyszeć. Tą dotkliwie bolesną oczywistością jest fakt, że Kościół katolicki został dotknięty straszliwym złem, jakim są księża homoseksualiści, zorganizowani w bezwzględnie działającą mafię, która ma swoje potężne macki w wielu diecezjach i instytucjach, łącznie z Watykanem. Być może lawendowa mafia homoseksualnych duchownych funkcjonuje już od bardzo dawna, ale z pewnością zaczęła stawać się potężną siłą od lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku” (s. 21-22). I ks. Dziewiecki podpowiada jeszcze, jak roboczo można zauważyć mafię lawendową w diecezjach: „W takich Kościołach lokalnych nie ma odgórnych inicjatyw duszpasterskich. (…) Często jednak lobby homoseksualne – poprzez swoich członków czy też opanowane przez siebie struktury – oczernia, dyskryminuje, wyszydza, poniża szlachetnych kapłanów i czyni wszystko, żeby pozostali oni na samym dole lokalnych struktur kościelnych” (s. 23). Całą książkę ocenia on jako „niezwykle cenną” (s. 27) i stanowiącą jednocześnie „punkt zwrotny” (s. 28).
Z kolei ks. Robert Skrzypczak to doktor habilitowany nauk teologicznych, warszawski wykładowca i duszpasterz akademicki. Wychodzi on od stwierdzenia wysoko postawionego watykańskiego kardynała Roberta Saraha (Gwinea), że „bestia z Apokalipsy”(rozdział 13,7) oznacza sieć homoseksualnego lobby opanowującego środowiska kościelne. I ks. Skrzypczak (pewnie trochę nawiązując do nazwiska autora recenzowanej książki) dodaje, że „ks. prof. Dariusz Oko postanowił spojrzeć bestii w oczy” (s. 31). Ponadto konstatuje, że „Kościół (…) potrzebuje męskich kapłanów i biskupów, gotowych sprostać wymogom duchowego ojcostwa. Deficyt męskości i niedostatek ojcostwa niesie bolesne konsekwencje” (s. 35). A książkę ocenia jako „gniewną i wstrząsającą”, bo „to jedyna postawa, jaką w tej sytuacji może przyjąć odpowiedzialny ojciec i autentyczny kapłan” (s. 36).
I wreszcie Paweł Lisicki, czyli redaktor naczelny „Do rzeczy” i wspaniały teolog z zamiłowania, ma tylko magisterium z prawa, ale jest autorem paru książek napisanych na prawdziwie uniwersyteckim poziomie (np. o Jezusie). Analizowaną publikację dotyczącą mafii lawendowej poleca „z czystym sumieniem. Okazuje się, że (…) w Polsce wciąż znajdują się odważni księża, którzy spokojnie, rzeczowo, przy pomocy argumentów i analiz potrafią pokazać skalę zagrożenia” (s. 49). I tutaj właśnie, Drogi Czytelniku, zakończymy pierwszy felieton z tej serii. Wszystkim potrzebny jest bowiem czas, żeby ochłonąć nieco. Do samej książki mam, oczywiście, kilka uwag krytycznych, ale o nich nie dzisiaj. Przecież dzisiaj dowiedzieliśmy się czegoś bardzo ważnego, czyli po prostu jakie mogą być pierwsze zewnętrzne symptomy istnienia mafii lawendowej w kościelnym środowisku. Umiłowanie materialnego luksusu, brak pasji duszpasterskiej i deficyt ojcostwa duchowego. Szczęść Boże.
Drogi Czytelniku, musisz usiąść sobie teraz wygodnie w fotelu. Dam Ci na to stosowny czas, bo najpierw trochę pomarudzę, jak pani od polskiego (posiłkując się internetowym „Słownikiem gramatycznym języka polskiego”). Nazwiska w języku polskim trzeba odmieniać, chyba że w konkretnej sytuacji nie istnieje żaden wzór deklinacyjny (np. nazwisko Petru, które nosi dawny polityk, pozostaje nieodmienne). Nazwisko „Oko” chciałoby się odmieniać jak narząd wzroku, czyli: M(ianownik). - Oko, D(opełniacz). - Oka, C(elownik). - Oku, B(iernik). – Oko, N(arzędnik). – Okiem, Ms.(Miejscownik) – Oku, W(ołacz). - Oko. Niestety, tu jest pułapka! Skoro ludzie są albo mężczyznami, albo kobietami, dlatego też w odmianie nazwisk rzeczownikowych nie możemy zastosować wzoru odmiany z rodzaju nijakiego, a narząd wzroku „oko” jest właśnie rodzaju nijakiego – to „oko”. Z tych dokładnie racji nazwisko Oko w odniesieniu do kobiet pozostaje nieodmienne (zarówno w liczbie pojedynczej, jak i mnogiej), np. powiemy, że jest to płaszcz pani Oko, a w pracy nie było dwóch pań Oko. Natomiast w odniesieniu do mężczyzn odmiana przebiega następująco: M. – Oko, D. – Oki, C – Oce, B. - Okę, N. - Oką, Ms. - Oce, W. – Oko. I jeszcze szybciutko liczba mnoga: Okowie, Oków, Okom, Oków, Okami, Okach i Okowie. Wow!
A zatem mam przed sobą książkę księdza Oki. Tak, tak. Jest to kapłan archidiecezji krakowskiej. Liczy sobie lat 60, niedawno przekroczone. Uzyskał dwa doktoraty, jeden z filozofii i jeden z teologii. Ponadto, zdobył jeszcze habilitację z nauk filozoficznych i stanowisko profesora uczelni, na której pracuje, czyli Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II w Krakowie (skrót UPJPII). Nie ma jeszcze naukowego tytułu profesora nadawanego uroczyście przez Prezydenta RP (teraz już nie w Belwederze, lecz w Pałacu Prezydenckim), ale rok temu został jednak przez Głowę Państwa odznaczony Złotym Medalem za Długoletnią Służbę. Czasami pojawia się w rozmaitych mediach, chociaż, moim zdaniem, nie wypada w nich jakoś rewelacyjnie, raczej średniawo. Ks. Oko wyjaśnia, że „pojęcie lawendowej mafii na określenie środowisk homoseksualnych duchownych powstało w związku z ich szczególnym upodobaniem do luksusowego życia, w tym także do najdroższych kosmetyków. Wprowadził je amerykański ksiądz i socjolog Andrew Greeley” (s. 7).
Cała książka zaopatrzona jest w aż trzy, i to niemałych rozmiarów, wprowadzenia, a mianowicie autorstwa ks. Marka Dziewieckiego (s. 19-30), ks. Roberta Skrzypczaka (s. 31-38) i redaktora Pawła Lisickiego (s. 39-49). Są to konserwatyści katoliccy. Ale jestem tymi nazwiskami nieco zaskoczony, szczególnie obydwoma księżmi, oczywiście na plus. To dlatego właśnie do tej książki podchodzę z ogromną powagą. Te trzy wprowadzenia są mocne, chyba najbardziej to pierwsze. Można byłoby nawet stwierdzić, że mamy jakby do czynienia z książką czterech autorów, spośród których ten czwarty, ks. Oko, napisał najwięcej (od s. 51 do s. 240). Ale po kolei. I dzisiaj tylko o tych wprowadzeniach.
Ks. dr Marek Dziewiecki z Radomia to psycholog, rekolekcjonista, wykładowca seminaryjny i akademicki, w przeszłości wieloletni krajowy duszpasterz powołań (zna sprawy!), a jednocześnie obecnie apostoł trzeźwości, który w Łomży gościł już nie raz, choćby na zaproszenie Biskupa Pomocniczego. Zaraz w pierwszym zdaniu przyznaje on tak: „Gdyby kilkanaście lat temu ktoś mi powiedział, że napiszę słowo wstępne do książki, która dokumentuje istnienie w Kościele katolickim – w tym także w Kościele w Polsce – mafii, lobby, klik stworzonych przez homoseksualnych księży, to potraktowałbym taką wypowiedź jak kiepski żart czy też niskich lotów ironię na temat problemu, którego nie ma” (s. 19). Nieco dalej stwierdza wprost: „Obecnie jest już dla mnie oczywiste to, co oczywiste jest dla wszystkich, którzy mają oczy po to, żeby widzieć, i uszy po to, żeby słyszeć. Tą dotkliwie bolesną oczywistością jest fakt, że Kościół katolicki został dotknięty straszliwym złem, jakim są księża homoseksualiści, zorganizowani w bezwzględnie działającą mafię, która ma swoje potężne macki w wielu diecezjach i instytucjach, łącznie z Watykanem. Być może lawendowa mafia homoseksualnych duchownych funkcjonuje już od bardzo dawna, ale z pewnością zaczęła stawać się potężną siłą od lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku” (s. 21-22). I ks. Dziewiecki podpowiada jeszcze, jak roboczo można zauważyć mafię lawendową w diecezjach: „W takich Kościołach lokalnych nie ma odgórnych inicjatyw duszpasterskich. (…) Często jednak lobby homoseksualne – poprzez swoich członków czy też opanowane przez siebie struktury – oczernia, dyskryminuje, wyszydza, poniża szlachetnych kapłanów i czyni wszystko, żeby pozostali oni na samym dole lokalnych struktur kościelnych” (s. 23). Całą książkę ocenia on jako „niezwykle cenną” (s. 27) i stanowiącą jednocześnie „punkt zwrotny” (s. 28).
Z kolei ks. Robert Skrzypczak to doktor habilitowany nauk teologicznych, warszawski wykładowca i duszpasterz akademicki. Wychodzi on od stwierdzenia wysoko postawionego watykańskiego kardynała Roberta Saraha (Gwinea), że „bestia z Apokalipsy”(rozdział 13,7) oznacza sieć homoseksualnego lobby opanowującego środowiska kościelne. I ks. Skrzypczak (pewnie trochę nawiązując do nazwiska autora recenzowanej książki) dodaje, że „ks. prof. Dariusz Oko postanowił spojrzeć bestii w oczy” (s. 31). Ponadto konstatuje, że „Kościół (…) potrzebuje męskich kapłanów i biskupów, gotowych sprostać wymogom duchowego ojcostwa. Deficyt męskości i niedostatek ojcostwa niesie bolesne konsekwencje” (s. 35). A książkę ocenia jako „gniewną i wstrząsającą”, bo „to jedyna postawa, jaką w tej sytuacji może przyjąć odpowiedzialny ojciec i autentyczny kapłan” (s. 36).
I wreszcie Paweł Lisicki, czyli redaktor naczelny „Do rzeczy” i wspaniały teolog z zamiłowania, ma tylko magisterium z prawa, ale jest autorem paru książek napisanych na prawdziwie uniwersyteckim poziomie (np. o Jezusie). Analizowaną publikację dotyczącą mafii lawendowej poleca „z czystym sumieniem. Okazuje się, że (…) w Polsce wciąż znajdują się odważni księża, którzy spokojnie, rzeczowo, przy pomocy argumentów i analiz potrafią pokazać skalę zagrożenia” (s. 49). I tutaj właśnie, Drogi Czytelniku, zakończymy pierwszy felieton z tej serii. Wszystkim potrzebny jest bowiem czas, żeby ochłonąć nieco. Do samej książki mam, oczywiście, kilka uwag krytycznych, ale o nich nie dzisiaj. Przecież dzisiaj dowiedzieliśmy się czegoś bardzo ważnego, czyli po prostu jakie mogą być pierwsze zewnętrzne symptomy istnienia mafii lawendowej w kościelnym środowisku. Umiłowanie materialnego luksusu, brak pasji duszpasterskiej i deficyt ojcostwa duchowego. Szczęść Boże.
Komentarze
Prześlij komentarz