Pastorałka dla wierzących i niewierzących…
Święta Bożego Narodzenia to sięganie do absolutnego początku…
Według uczonych, wszystko zaczęło się w zasadzie jakieś 13,7 mld lat temu, od tzw. Wielkiego Wybuchu, kiedy zaistniał nasz świat. A co było „przedtem”? Ha ha! Nie było żadnego „przedtem”, albowiem czas zaczął płynąć dopiero od „wtedy”. Około 5 mln lat temu (choć są także inne obliczenia) pojawił się na Ziemi człowiek, który od mniej więcej 200 tysięcy lat nazywany jest „homo sapiens” (człowiek rozumny).
Ale skąd się wziął cały ten świat? Wierzący i niewierzący wydają się być zgodni: „z niczego”, po łacinie „ex nihilo”. Rozbieżność pojawia się moment później. Wieczna nicość sama stworzyła coś? Czy raczej Ktoś wieczny stworzył wszystko z nicości?
No to teraz małe intermezzo: Bóg jest większy np. od naszych Rysów, co? Och tak, ależ pytanie?! Nawet jest większy od Karpat, Alp i Himalajów razem wziętych, w ogóle od całego świata! Czyli ile waży tak w przybliżeniu? Ha ha! Nic nie waży, bo jest czystym duchem! A zatem pod względem wagi jest mniejszy od Karpat, Alp i Himalajów, jest jak… nicość. Tak, tak. Tylko Jego duchowa moc przewyższa wszystko. A więc sama myśl, że świat mógł powstać z nicości, nie jest wcale nielogiczna, nieprawdaż? Więcej szacunku zatem wobec niewierzących, proszę!
W filozoficznej książce Olgi Tokarczuk „Bieguni” znajduje się akapit, że każdy z nas ma w swoim CV taki moment, kiedy zdał sobie sprawę, że istnieje, że po prostu jest w świecie. Od tego momentu stajemy się filozofami, bo zaczynamy pytać o sens otaczającej rzeczywistości, w której jesteśmy jakby uwiezieni, czyli o „początek” i „koniec” wszystkiego, a szczególnie nas samych. Są to tzw. „pytania nieusuwalne” ze struktury ludzkiego umysłu i wszelkie próby ich bagatelizowania, że to niby jakieś zawirusowania, niczego nie rozwiązują na dłuższą metę. Tkwimy jak punkciki w ogromnym wszechświecie, ale chcemy wiedzieć „dlaczego” i „po co”.
Wielu filozofów zauważało, że wszechświat pozostaje wobec nas jakby obojętny aż do bólu. Blaise Pascal pisał: „Wiekuista cisza tych nieskończonych przestrzeni przeraża mnie”. Pierwsi filozofowie greccy szukali tzw. „arche”, absolutnego początku wszystkiego i naiwnie przypuszczali, że może nim być albo ogień, albo woda, albo ziemia, albo powietrze, albo jeszcze coś innego. Tymczasem najbardziej podstawowe doświadczenie człowieka sprowadza się do przekonania, że świat doświadczany pięcioma zmysłami jest „przygodny”, inaczej mówiąc: przemijający, nietrwały, kruchy, zmienny, ulotny. W dawnym tłumaczeniu Księgi Koheleta używano terminu „marność”, teraz bardziej preferuje się słowo „ulotność”. Ulotne jest wszystko na świecie…
Filozofowie teistyczni nie tyle mówią o „postulacie” czy „hipotezie” Bytu Absolutnego, ile o tzw. „racji dostatecznej”. Ten świat przygodny potrzebuje według reguł naszego umysłu „racji” swego istnienia. Rozum doprowadza nas niejako do kresu rzeczywistości przygodnej, ale nie daje przekonującego dowodu, że inna już dalej się nie rozpościera (wtedy trzeba byłoby konsekwentnie zostać ateistą). Wręcz przeciwnie, jakby sugeruje, że to, czego rozum nie dosięga, jest chyba jeszcze bardziej rzeczywiste niż to, czego dosięga. Cień mówi o słońcu. Rzeczywistość uwarunkowana o rzeczywistości nieuwarunkowanej. Ta rzeczywistość nieuwarunkowana podobna jest niby do nicości (bo rozum ją tylko muska), ale nicością nie jest, skoro właśnie warunkuje całą rzeczywistość przygodną. To właśnie „Absolut”, czyli kres ludzkich poszukiwań, a jednocześnie i owa „Racja ostateczna” zaistnienia wszystkiego. To w języku teologicznym po prostu „Bóg”…
Święta Narodzenia Pańskiego oznaczają celebrację w wierze tego, że Bóg konkretnie przemówił do świata! Narodzony w Betlejem Jezus to Jego „Słowo”, oczekiwane od wieków. Słowo Wcielone, bo ucieleśnione w istocie ludzkiej. To konsekwentnie „Światło” bijące z wieczności, z tej niejako drugiej strony rzeczywistości, na której próg doprowadza nas rozum.
Wiem, wiem: jedni przyjmą to Światło, inni je odrzucą. Tak było, jest i będzie. Ale chodzi o to, by ZNOWU o tym wszystkim głębiej i odpowiedzialniej pomyśleć. Tu i teraz. Bo wierzącym ciągle zagraża niewiara, a niewierzących ciągle prowokuje wiara! Wszystkim zatem potrzeba namysłu. Namysł jest wejściem na drogę światła…
Ten Blog od samego początku inspiruje właśnie do myślenia, krytycznego i odpowiedzialnego. Chce być niejako szermierzem racjonalności w chaotycznej codzienności. Szanownym Czytelnikom życzymy zatem światłego myślenia, bo ono jest równie ważne jak zdrowie.
Błogosławionych Świąt Narodzenia Pańskiego!
Według uczonych, wszystko zaczęło się w zasadzie jakieś 13,7 mld lat temu, od tzw. Wielkiego Wybuchu, kiedy zaistniał nasz świat. A co było „przedtem”? Ha ha! Nie było żadnego „przedtem”, albowiem czas zaczął płynąć dopiero od „wtedy”. Około 5 mln lat temu (choć są także inne obliczenia) pojawił się na Ziemi człowiek, który od mniej więcej 200 tysięcy lat nazywany jest „homo sapiens” (człowiek rozumny).
Ale skąd się wziął cały ten świat? Wierzący i niewierzący wydają się być zgodni: „z niczego”, po łacinie „ex nihilo”. Rozbieżność pojawia się moment później. Wieczna nicość sama stworzyła coś? Czy raczej Ktoś wieczny stworzył wszystko z nicości?
No to teraz małe intermezzo: Bóg jest większy np. od naszych Rysów, co? Och tak, ależ pytanie?! Nawet jest większy od Karpat, Alp i Himalajów razem wziętych, w ogóle od całego świata! Czyli ile waży tak w przybliżeniu? Ha ha! Nic nie waży, bo jest czystym duchem! A zatem pod względem wagi jest mniejszy od Karpat, Alp i Himalajów, jest jak… nicość. Tak, tak. Tylko Jego duchowa moc przewyższa wszystko. A więc sama myśl, że świat mógł powstać z nicości, nie jest wcale nielogiczna, nieprawdaż? Więcej szacunku zatem wobec niewierzących, proszę!
W filozoficznej książce Olgi Tokarczuk „Bieguni” znajduje się akapit, że każdy z nas ma w swoim CV taki moment, kiedy zdał sobie sprawę, że istnieje, że po prostu jest w świecie. Od tego momentu stajemy się filozofami, bo zaczynamy pytać o sens otaczającej rzeczywistości, w której jesteśmy jakby uwiezieni, czyli o „początek” i „koniec” wszystkiego, a szczególnie nas samych. Są to tzw. „pytania nieusuwalne” ze struktury ludzkiego umysłu i wszelkie próby ich bagatelizowania, że to niby jakieś zawirusowania, niczego nie rozwiązują na dłuższą metę. Tkwimy jak punkciki w ogromnym wszechświecie, ale chcemy wiedzieć „dlaczego” i „po co”.
Wielu filozofów zauważało, że wszechświat pozostaje wobec nas jakby obojętny aż do bólu. Blaise Pascal pisał: „Wiekuista cisza tych nieskończonych przestrzeni przeraża mnie”. Pierwsi filozofowie greccy szukali tzw. „arche”, absolutnego początku wszystkiego i naiwnie przypuszczali, że może nim być albo ogień, albo woda, albo ziemia, albo powietrze, albo jeszcze coś innego. Tymczasem najbardziej podstawowe doświadczenie człowieka sprowadza się do przekonania, że świat doświadczany pięcioma zmysłami jest „przygodny”, inaczej mówiąc: przemijający, nietrwały, kruchy, zmienny, ulotny. W dawnym tłumaczeniu Księgi Koheleta używano terminu „marność”, teraz bardziej preferuje się słowo „ulotność”. Ulotne jest wszystko na świecie…
Filozofowie teistyczni nie tyle mówią o „postulacie” czy „hipotezie” Bytu Absolutnego, ile o tzw. „racji dostatecznej”. Ten świat przygodny potrzebuje według reguł naszego umysłu „racji” swego istnienia. Rozum doprowadza nas niejako do kresu rzeczywistości przygodnej, ale nie daje przekonującego dowodu, że inna już dalej się nie rozpościera (wtedy trzeba byłoby konsekwentnie zostać ateistą). Wręcz przeciwnie, jakby sugeruje, że to, czego rozum nie dosięga, jest chyba jeszcze bardziej rzeczywiste niż to, czego dosięga. Cień mówi o słońcu. Rzeczywistość uwarunkowana o rzeczywistości nieuwarunkowanej. Ta rzeczywistość nieuwarunkowana podobna jest niby do nicości (bo rozum ją tylko muska), ale nicością nie jest, skoro właśnie warunkuje całą rzeczywistość przygodną. To właśnie „Absolut”, czyli kres ludzkich poszukiwań, a jednocześnie i owa „Racja ostateczna” zaistnienia wszystkiego. To w języku teologicznym po prostu „Bóg”…
Święta Narodzenia Pańskiego oznaczają celebrację w wierze tego, że Bóg konkretnie przemówił do świata! Narodzony w Betlejem Jezus to Jego „Słowo”, oczekiwane od wieków. Słowo Wcielone, bo ucieleśnione w istocie ludzkiej. To konsekwentnie „Światło” bijące z wieczności, z tej niejako drugiej strony rzeczywistości, na której próg doprowadza nas rozum.
Wiem, wiem: jedni przyjmą to Światło, inni je odrzucą. Tak było, jest i będzie. Ale chodzi o to, by ZNOWU o tym wszystkim głębiej i odpowiedzialniej pomyśleć. Tu i teraz. Bo wierzącym ciągle zagraża niewiara, a niewierzących ciągle prowokuje wiara! Wszystkim zatem potrzeba namysłu. Namysł jest wejściem na drogę światła…
Ten Blog od samego początku inspiruje właśnie do myślenia, krytycznego i odpowiedzialnego. Chce być niejako szermierzem racjonalności w chaotycznej codzienności. Szanownym Czytelnikom życzymy zatem światłego myślenia, bo ono jest równie ważne jak zdrowie.
Błogosławionych Świąt Narodzenia Pańskiego!
Warto czytać Dostojewskiego, nieustannie, jak Biblię
OdpowiedzUsuńŚwięta Bożego Narodzenia to poważna sprawa.jezeli Jezus jest bogiem to całkowicie zmienia nasza egzystencję.usiadz w fotelu,weź głęboki oddech i pomedytuj.nad swoim życiem i nad Jezusem decyzja należy do ciebie.
OdpowiedzUsuńNie ma mieszania w polityce i jest zgoda na sesji.
OdpowiedzUsuńDziwne prawda, ze podczas milczącego bloga.